poniedziałek, 4 marca 2013

Pierwszy dzień rejestracji.

Siemanko!
Luty okazał się jednym z najpracowitszych miesiąców, jakie przeżyłem, stąd też bardzo niska ilość postów na blogu. Ktoś mógłby sobie pomyśleć, że inicjatywa mi się znudziła, blog pozostanie martwy, a ja we własnym zakresie jakoś spłacę długi i nie będę się tu więcej produkował. Otóż nic bardziej mylnego! Wiosna za pasem, niedługo mija ustawowy termin miesiąca czasu, który mam na przerejestrowanie Hondy. Dziś byłem w urzędzie, odczekałem 4 razy dość długą kolejkę i wyszedłem z niczym :(
Historia idealnie obrazuje w jaki sposób funkcjonują nasze urzędy. A wszystko zaczęło się tak:
Przyjeżdżam do miasta pełny nadziei, że sprawę uda się załatwić jedną wizytą w wydziale komunikacji. Poszukuję z Agawą miejsca parkingowego, co po jakichś 15 minutach zaczyna graniczyć z cudem. Nasze biedne społeczeństwo imponuje mi ilością samochodów, które są zaparkowane dosłownie na każdym kroku. Wzdycham do swojej partnerki i zaczynamy powolny objazd ulic w okolicach centrum. O parkowaniu w ścisłym centrum nawet nie marzę. Gdy już tracimy nadzieję trafiamy jakimś cudem na wolne miejsce parkingowe. Jest! Pierwszy krok milowy został wykonany. Zostało tylko przemieścić się do urzędu i liczyć, że nie będzie kolejek. Nic bardziej mylnego, na szczęście kolejka nie była ogromna, więc postanowiłem spróbować. Gdy odstałem swoje i podszedłem do biurka pani urzędniczki tłumacząc, że ja po raz pierwszy, nie wiem co mam robić, ta kazała mi wyjść i wypełnić wniosek, którego formularze znajdują się na korytarzu, na półce. Ok, damy radę - myślę sobie. Wychodzę, bierzemy wniosek, przy pomocy Agawy jakoś go wypełniam i stoję po raz drugi w kolejce. Gdy w końcu wchodzę do magicznego pokoju, dowiaduję się, że na fakturze zakupu powinno być skreślone słowo marża - Ok, mówię, po czym wyciągam długopis. - Ale nie przez pana tylko przez sprzedawcę! Nóż mi się otwiera w kieszeni, sprzedawca jest  z Białej Podlaskiej, nie będę jechać 70 km w jedną stronę po to, żeby mi skreślił jakieś głupie słowo na fakturze. Pani sprawdzając dokumenty szuka jeszcze jakichś problemów twierdząc, że liczba 11 nie jest podobna do jedenastki. Nosz... Jeszcze mi brakuje tego, żeby papiery się nie zgadzały. Przełykam ślinę i grzecznie pytam z fałszywym uśmiechem na twarzy - co w tej sytuacji mogę zrobić. Pani, która przed chwilą skończyła ustawiać jogurciki na swoim biurku za stertą dokumentów stwierdza, że zapyta się koleżanki.
- Jadzia! Ta jedenastka podobna jest Twoim zdaniem do jedenastki?! Woła do sąsiadki z biurka obok - Może być, odpowiada Jadzia i zajmuje się swoją robotą. Ok, mamy jeden problem z głowy. Kombinuję więc co zrobić z tym słowem do skreślenia. Stwierdzam, że zrobię to na korytarzu i wrócę po godzinie dla niepoznaki. Ale cud, pani stwierdza, że jak mam niebieski długopis, to muszę w cytuję 'inteligentny krzywy sposób' skreślić to słowo. Rysuję linię bez wahania, pani stwierdza, że krzywa linia jest bardzo profesjonalna. Sprawa papierów jest za nami. Ufff, w końcu. Jeszcze tylko opłacić rachunek i można spadać. Robię to czym prędzej, po uiszczeniu opłaty zauważam, że kolejka urosła dwukrotnie. Zaczynam się denerwować, ale stoję, bo co robić. W akcie desperacji podchodze do pierwszej osoby i pytam, czy mogę wejść, rzucić ten dowód zapłaty i już wychodzę. Zanim miły pan zdążył mi odpowiedzieć, z pokoju wyszła pani, która zajmowała się moją sprawą. Po rzuceniu na mnie zdziwionego spojrzenia, stwierdziła, że po co stoję, powinienem wejść. Dobra, wchodzę. Zostawiam kwitek i wszystkie papiery po czym odwiaduję się, że nowej tablicy nie dostanę, muszę przyjść jutro. Bosko! Trudno, spadam do domu, nic więcej nie wskóram, wszystkich przepisują na następny dzień. Skoczę jeszcze do urzędu po pity i wracam do domu. Pakując formularze do teczki zauważam, że jest tam stara tablica rejestracyjna. No nie... Myśl o ponownym staniu w kolejce przyprawia mnie o mdłości. Ale co robić. Nie chcę przyjechać jutro i dowiedzieć się, że nie dostanę swojej upragnionej tablicy bo nie oddałem dzień wcześniej starej. Wchodzę do mrocznego korytarza, kolejka puchnie. Ale czuję, że dam radę. To ostatni raz. Jutro będzie lepiej. Na szczęście pofarciło mi się po raz drugi. Znowu wyszła ta sama pani, zapytałem czy tablicy nie powinienem dziś oddać. Spojrzała na mnie jak celnik na potencjalnego przemytnika po czym złapała łapczywie tablicę i poszła. Na dziś to chyba koniec problemów, mam nadzieję, że jutro takich przebojów mieć nie będę. Skrobnę coś jeszcze jutro - może dokończę fabułę tej komedii pt. rejestracja motocykla. Oby wszystko zakończyło się happy endem.
Pozdrowienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz